Jest w Boliwii Altiplano - wielka równina położona na wysokości ok. 3800 m npm. Czasy, w których było to przyjazne miejsce do życia, minęły. O tych odleglejszych świadczą ruiny budowli pozostawione przez poprzedników obecnych mieszkańców tych ziem, ludu Aymara. O bliższych - opuszczone i niszczejące pojedyncze domy, sioła, bądź też całe wsie.
Natura skąpi tu niemalże wszystkiego. Nie ma drewna - roślinność to trawy i niewielkie kolczaste krzaki (a i tego niewiele). Domy najczęściej budowane są z 'adobe' - cegły suszonej na słońcu.
W porze suchej (czyli teraz) brakuje wody. Najbardziej cierpią na tym zwierzęta hodowlane, które ledwo żyją. Owce dają tylko tyle mleka, żeby wykarmić młode. Z tego powodu sery i wszelkie przetwory mleczne pojawiają się jedynie w styczniu i lutym.
Generalnie, sklepy (jeżeli już jakiś jest we wsi) są zaopatrzone bardzo biednie.
Co jest: jajka, sardynki, ciastka, napoje gazowane, brzoskwinie w puszkach z Chile, papier toaletowy, majonez.
Co bywa: makaron, pomidory, cebula, marchewki
Co bywa sporadycznie: chleb (zazwyczaj dla nas nie ma, jest wyliczony dla mieszkańców), banany, dżem.
Czego nie ma: cała reszta warzyw i owoców, ser, cokolwiek bardziej wymyślnego.
Jedyne czego jest względnie pod dostatkiem to mięso lam i alpak - na nich jest oparty każdy tutejszy obiad.
***
Jazda na rowerze przez Altiplano jest nierzadko sporym wyzwaniem. Niby wszędzie prawie płasko, ale... Dróg asfaltowych jest ledwie parę i to prowadzących w innym kierunku, niż zmierzamy. A więc cała reszta, po której sie poruszamy, jest szutrowa, ale tylko z nazwy - ja bym je nazwał raczej piaskowymi.
Dlatego też jazda to często walka o każdy metr, aby przebyć kolejną łachę piachu. A kiedy braknie sił, bądź nierozważny ruch kierownicą zatopi rower w piasku, trzeba zsiąść i mozolnie przepychać obciążony sakwami rower do kolejnego kawałka nieco twardszego terenu.
A gdy kończy się piasek, to zaczyna się tarka (czyli regularne, poprzeczne garby utworzone przez wiatr) - i trzęsie niemiłosiernie. Jednak nauczyłem się doceniać tarkę. Wypatruję jej jak zbawienia na najbardziej zapiaszczonych odcinkach - po niej w końcu się jedzie, a nie pcha.
Ale tak naprawdę to są tylko smaczki urozmaicające jazdę przez piękne, dzikie tereny, gdzie ludzi spotkać można raz dziennie mijając wieś (i to jeśli się dobrze poszuka, a wieś nie okaże się być opuszczona). Za towarzystwo ma się jedynie lamy, alpaki i całe stada wulkanów.
***
Boliwijskie Altiplano przypomniało mi o jednym fakcie, o którym cała nasza dotychczasowa wyprawa przez Amerykę Południową pozwoliła zapomnieć - że ludzie bywają niegościnni. Trzy przypadki.
1.
Bezkresne pastwiska. Szutrowa droga i co parę kilometrów pojedyncze domostwa zamieszkałe przez rodziny hodujące lamy. Szukamy miejsca na nocleg. Podchodzę do jednego z domów.
- Czy moglibyśmy niedaleko stąd rozbić namioty? Tylko na noc, rano wstajemy i ruszamy dalej.
- Hmmm. Nie wiem. Hmmmm. - Starszy pan jest ewidentnie niezadowolony z pomysłu. - Chyba tak, ale trzeba będzie zapłacić.
- Zapłacić? A ile? - Jestem lekko zaskoczony. Już sypialiśmy bezproblemowo nawet na głównych placach miasteczek, a tutaj ktoś chce zapłaty za kawałek trawy kilkaset metrów od jego domu.
- Hmmm. Nie wiem. - Zwraca się do żony - Ile wziąć od turystów za nocleg?
- Za co?! - Żona wyraźnie zaskoczona.
- No... Chcą tu przenocować w namiotach.
- Nigdzie nie będą nocować! Jeszcze coś ukradną! Niech stąd jadą!
No i w ten sposób nie udało nam się ukraść kawałka pastwiska.
2.
Znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg - w suchym korycie strumienia. Świetnie schowani przed wiatrem i przed ludźmi. Tam dobrze, że już pół godziny po rozbiciu namiotów mija nas stado lam poganiane przez pasterza. Mężczyzna stwierdza, że nasza obecność tutaj jest podejrzana i musimy się stąd wynieść, koniecznie poza granice jego 'comunidad' (czyli społeczności, wioski). Tych granic nie potrafił jednak za bardzo określić.
Po dłuższej rozmowie w końcu godzi sie, byśmy zniknęli kolejnego dnia o 7 rano. Następnego dnia, parę minut przed siódma przychodzi starsza pani, żeby się upewnić że faktycznie odjedziemy.
3.
Na naszej drodze staje pasterz z batem - niemal jak Gandalf krzyczący "Nie przejdziecie".
Mówi, że za przejazd drogą należącą do społeczności należy się opłata. Na pytania o policjanta oraz szefa społeczności - twierdzi że jest nimi wszystkimi. Na potwierdzenie słów miał w końcu bat. Czy jest Gandalfem - nie spytaliśmy - ale z pewnością jest nim również.
Pytanie o cenę - 100 USD. Stargowaliśmy do 50 boliwianów za wszystkich (czyli ok. 7 zł za osobę) i nie chcąc nieprzyjemnych sytuacji - zapłacilismy i ruszyliśmy dalej.
***
Stojąc na Altiplano, wydaje się, że nie ma ono końca. Chciałbym, abyście poczuli atmosferę tego miejsca, dlatego nie dam temu wpisowi żadnego sensownego zakończenia.
Natura skąpi tu niemalże wszystkiego. Nie ma drewna - roślinność to trawy i niewielkie kolczaste krzaki (a i tego niewiele). Domy najczęściej budowane są z 'adobe' - cegły suszonej na słońcu.
W porze suchej (czyli teraz) brakuje wody. Najbardziej cierpią na tym zwierzęta hodowlane, które ledwo żyją. Owce dają tylko tyle mleka, żeby wykarmić młode. Z tego powodu sery i wszelkie przetwory mleczne pojawiają się jedynie w styczniu i lutym.
Niech Was nie zmyli to jezioro. Na Altiplano faktycznie brakuje wody. |
Zrujnowana wieża przy opuszczonym kościele. |
Generalnie, sklepy (jeżeli już jakiś jest we wsi) są zaopatrzone bardzo biednie.
Co jest: jajka, sardynki, ciastka, napoje gazowane, brzoskwinie w puszkach z Chile, papier toaletowy, majonez.
Co bywa: makaron, pomidory, cebula, marchewki
Co bywa sporadycznie: chleb (zazwyczaj dla nas nie ma, jest wyliczony dla mieszkańców), banany, dżem.
Czego nie ma: cała reszta warzyw i owoców, ser, cokolwiek bardziej wymyślnego.
Jedyne czego jest względnie pod dostatkiem to mięso lam i alpak - na nich jest oparty każdy tutejszy obiad.
Wnętrze typowego wiejskiego sklepu. |
Standardowe danie w pierwszej fazie przygotowania. |
A flemingów się (chyba) nie jada. |
***
Jazda na rowerze przez Altiplano jest nierzadko sporym wyzwaniem. Niby wszędzie prawie płasko, ale... Dróg asfaltowych jest ledwie parę i to prowadzących w innym kierunku, niż zmierzamy. A więc cała reszta, po której sie poruszamy, jest szutrowa, ale tylko z nazwy - ja bym je nazwał raczej piaskowymi.
Dlatego też jazda to często walka o każdy metr, aby przebyć kolejną łachę piachu. A kiedy braknie sił, bądź nierozważny ruch kierownicą zatopi rower w piasku, trzeba zsiąść i mozolnie przepychać obciążony sakwami rower do kolejnego kawałka nieco twardszego terenu.
A gdy kończy się piasek, to zaczyna się tarka (czyli regularne, poprzeczne garby utworzone przez wiatr) - i trzęsie niemiłosiernie. Jednak nauczyłem się doceniać tarkę. Wypatruję jej jak zbawienia na najbardziej zapiaszczonych odcinkach - po niej w końcu się jedzie, a nie pcha.
Ale tak naprawdę to są tylko smaczki urozmaicające jazdę przez piękne, dzikie tereny, gdzie ludzi spotkać można raz dziennie mijając wieś (i to jeśli się dobrze poszuka, a wieś nie okaże się być opuszczona). Za towarzystwo ma się jedynie lamy, alpaki i całe stada wulkanów.
Na odcinku 20 metrów może być potrzeba pchania, jazdy i odpychania się. |
W tle wulkan Sajama - najwyższy szczyt Boliwii. |
Jechało się też po asfalcie - całe pół dnia. |
Przez ten most rowery przeprowadzalismy z duszą na ramieniu... |
... wydawał się być złamany w połowie, ale po blizszym przyjrzeniu okazało się, że kiedyś kończył się w połowie rzeki, a później dobudowano "chałupniczo" fragment na drugi brzeg. |
***
Boliwijskie Altiplano przypomniało mi o jednym fakcie, o którym cała nasza dotychczasowa wyprawa przez Amerykę Południową pozwoliła zapomnieć - że ludzie bywają niegościnni. Trzy przypadki.
1.
Bezkresne pastwiska. Szutrowa droga i co parę kilometrów pojedyncze domostwa zamieszkałe przez rodziny hodujące lamy. Szukamy miejsca na nocleg. Podchodzę do jednego z domów.
- Czy moglibyśmy niedaleko stąd rozbić namioty? Tylko na noc, rano wstajemy i ruszamy dalej.
- Hmmm. Nie wiem. Hmmmm. - Starszy pan jest ewidentnie niezadowolony z pomysłu. - Chyba tak, ale trzeba będzie zapłacić.
- Zapłacić? A ile? - Jestem lekko zaskoczony. Już sypialiśmy bezproblemowo nawet na głównych placach miasteczek, a tutaj ktoś chce zapłaty za kawałek trawy kilkaset metrów od jego domu.
- Hmmm. Nie wiem. - Zwraca się do żony - Ile wziąć od turystów za nocleg?
- Za co?! - Żona wyraźnie zaskoczona.
- No... Chcą tu przenocować w namiotach.
- Nigdzie nie będą nocować! Jeszcze coś ukradną! Niech stąd jadą!
No i w ten sposób nie udało nam się ukraść kawałka pastwiska.
2.
Znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg - w suchym korycie strumienia. Świetnie schowani przed wiatrem i przed ludźmi. Tam dobrze, że już pół godziny po rozbiciu namiotów mija nas stado lam poganiane przez pasterza. Mężczyzna stwierdza, że nasza obecność tutaj jest podejrzana i musimy się stąd wynieść, koniecznie poza granice jego 'comunidad' (czyli społeczności, wioski). Tych granic nie potrafił jednak za bardzo określić.
Po dłuższej rozmowie w końcu godzi sie, byśmy zniknęli kolejnego dnia o 7 rano. Następnego dnia, parę minut przed siódma przychodzi starsza pani, żeby się upewnić że faktycznie odjedziemy.
3.
Na naszej drodze staje pasterz z batem - niemal jak Gandalf krzyczący "Nie przejdziecie".
Mówi, że za przejazd drogą należącą do społeczności należy się opłata. Na pytania o policjanta oraz szefa społeczności - twierdzi że jest nimi wszystkimi. Na potwierdzenie słów miał w końcu bat. Czy jest Gandalfem - nie spytaliśmy - ale z pewnością jest nim również.
Pytanie o cenę - 100 USD. Stargowaliśmy do 50 boliwianów za wszystkich (czyli ok. 7 zł za osobę) i nie chcąc nieprzyjemnych sytuacji - zapłacilismy i ruszyliśmy dalej.
Jeden z noclegów daleko od ludzkich siedzib. |
***
Stojąc na Altiplano, wydaje się, że nie ma ono końca. Chciałbym, abyście poczuli atmosferę tego miejsca, dlatego nie dam temu wpisowi żadnego sensownego zakończenia.
Tory, byk, opuszczona stacja kolejowa - prawie jak Dziki Zachód. |
Patrząc na zdjęcie sklepu- wow, u nas nie ma fanty truskawkowej! :D
OdpowiedzUsuń-Mateusz
Heheh, faktycznie, w sumie nie pilismy.
UsuńAle jesli chodzi o napoje truskawkowe - lepszym przebojem byla w Peru chicha (czicza) truskawkowa - czyli troche sfermentowany i lekko alkoholowy gesty napoj z truskawek. I do tego naprawde smaczny!.