sobota, 12 listopada 2016

Jak nie ukradliśmy pastwiska i inne opowieści z bolwijskiego Altiplano

Jest w Boliwii Altiplano - wielka równina położona na wysokości ok. 3800 m npm. Czasy, w których było to przyjazne miejsce do życia, minęły. O tych odleglejszych świadczą ruiny budowli pozostawione przez poprzedników obecnych mieszkańców tych ziem, ludu Aymara. O bliższych - opuszczone i niszczejące pojedyncze domy, sioła, bądź też całe wsie.

Natura skąpi tu niemalże wszystkiego. Nie ma drewna - roślinność to trawy i niewielkie kolczaste krzaki (a i tego niewiele). Domy najczęściej budowane są z 'adobe' - cegły suszonej na słońcu.
W porze suchej (czyli teraz) brakuje wody. Najbardziej cierpią na tym zwierzęta hodowlane, które ledwo żyją. Owce dają tylko tyle mleka, żeby wykarmić młode. Z tego powodu sery i wszelkie przetwory mleczne pojawiają się jedynie w styczniu i lutym.

Niech Was nie zmyli to jezioro. Na Altiplano faktycznie brakuje wody. 

Zrujnowana wieża przy opuszczonym kościele.

Generalnie,  sklepy (jeżeli już jakiś jest we wsi) są zaopatrzone bardzo biednie.
Co jest: jajka, sardynki, ciastka, napoje gazowane, brzoskwinie w puszkach z Chile, papier toaletowy, majonez.
Co bywa: makaron, pomidory, cebula, marchewki
Co bywa sporadycznie: chleb (zazwyczaj dla nas nie ma, jest wyliczony dla mieszkańców), banany, dżem.
Czego nie ma: cała reszta warzyw i owoców, ser, cokolwiek bardziej wymyślnego.
Jedyne czego jest względnie pod dostatkiem to mięso lam i alpak - na nich jest oparty każdy tutejszy obiad.

Wnętrze typowego wiejskiego sklepu.

Standardowe danie w pierwszej fazie przygotowania. 

A flemingów się (chyba) nie jada.

***

Jazda na rowerze przez Altiplano jest nierzadko sporym wyzwaniem. Niby wszędzie prawie płasko, ale... Dróg asfaltowych jest ledwie parę i to prowadzących w innym kierunku, niż zmierzamy. A więc cała reszta, po której sie poruszamy, jest szutrowa, ale tylko z nazwy - ja bym je nazwał raczej piaskowymi.
Dlatego też jazda to często walka o każdy metr, aby przebyć kolejną łachę piachu. A kiedy braknie sił, bądź nierozważny ruch kierownicą zatopi rower w piasku, trzeba zsiąść i mozolnie przepychać obciążony sakwami rower do kolejnego kawałka nieco twardszego terenu.
A gdy kończy się piasek, to zaczyna się tarka (czyli regularne, poprzeczne garby utworzone przez wiatr) - i trzęsie niemiłosiernie. Jednak nauczyłem się doceniać tarkę. Wypatruję jej jak zbawienia na najbardziej zapiaszczonych odcinkach - po niej w końcu się jedzie, a nie pcha.
Ale tak naprawdę to są tylko smaczki urozmaicające jazdę przez piękne, dzikie tereny, gdzie ludzi spotkać można raz dziennie mijając wieś (i to jeśli się dobrze poszuka, a wieś nie okaże się być opuszczona). Za towarzystwo ma się jedynie lamy, alpaki i całe stada wulkanów.

Na odcinku 20 metrów może być potrzeba pchania, jazdy i odpychania się.

W tle wulkan Sajama - najwyższy szczyt Boliwii.

Jechało się też po asfalcie - całe pół dnia.

Przez ten most rowery przeprowadzalismy z duszą  na ramieniu... 

... wydawał się być złamany w połowie, ale po blizszym przyjrzeniu okazało się, że kiedyś kończył się w połowie rzeki, a później dobudowano "chałupniczo" fragment na drugi brzeg.

***

Boliwijskie Altiplano przypomniało mi o jednym fakcie, o którym cała nasza dotychczasowa wyprawa przez Amerykę Południową pozwoliła zapomnieć - że ludzie bywają niegościnni. Trzy przypadki.

1.
Bezkresne pastwiska. Szutrowa droga i co parę kilometrów pojedyncze domostwa zamieszkałe przez rodziny hodujące lamy. Szukamy miejsca na nocleg. Podchodzę do jednego z domów.
- Czy moglibyśmy niedaleko stąd rozbić namioty? Tylko na noc, rano wstajemy i ruszamy dalej.
- Hmmm. Nie wiem. Hmmmm. - Starszy pan jest ewidentnie niezadowolony z pomysłu. - Chyba tak, ale trzeba będzie zapłacić.
- Zapłacić? A ile? - Jestem lekko zaskoczony. Już sypialiśmy bezproblemowo nawet na głównych placach miasteczek, a tutaj ktoś chce zapłaty za kawałek trawy kilkaset metrów od jego domu.
- Hmmm. Nie wiem. - Zwraca się do żony - Ile wziąć od turystów za nocleg?
- Za co?! - Żona wyraźnie zaskoczona.
- No... Chcą tu przenocować w namiotach.
- Nigdzie nie będą nocować! Jeszcze coś ukradną! Niech stąd jadą!
No i w ten sposób nie udało nam się ukraść kawałka pastwiska.

2.
Znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg - w suchym korycie strumienia. Świetnie schowani przed wiatrem i przed ludźmi. Tam dobrze, że już pół godziny po rozbiciu namiotów mija nas stado lam poganiane przez pasterza. Mężczyzna stwierdza, że nasza obecność tutaj jest podejrzana i musimy się stąd wynieść, koniecznie poza granice jego 'comunidad' (czyli społeczności, wioski). Tych granic nie potrafił jednak za bardzo określić.
Po dłuższej rozmowie w końcu godzi sie, byśmy zniknęli kolejnego dnia o 7 rano. Następnego dnia, parę minut przed siódma przychodzi starsza pani, żeby się upewnić że faktycznie odjedziemy.

3.
Na naszej drodze staje pasterz z batem - niemal jak Gandalf krzyczący "Nie przejdziecie".
Mówi, że za przejazd drogą należącą do społeczności należy się opłata. Na pytania o policjanta oraz szefa społeczności - twierdzi że jest nimi wszystkimi. Na potwierdzenie słów miał w końcu bat. Czy jest Gandalfem - nie spytaliśmy - ale z pewnością jest nim również.
Pytanie o cenę - 100 USD. Stargowaliśmy do 50 boliwianów za wszystkich (czyli ok. 7 zł za osobę) i nie chcąc  nieprzyjemnych sytuacji - zapłacilismy i ruszyliśmy dalej.

Jeden z noclegów daleko od ludzkich siedzib.

***

Stojąc na Altiplano, wydaje się, że nie ma ono końca. Chciałbym, abyście poczuli atmosferę tego miejsca, dlatego nie dam temu wpisowi żadnego sensownego zakończenia.

Tory, byk, opuszczona stacja kolejowa - prawie jak Dziki Zachód.






2 komentarze:

  1. Patrząc na zdjęcie sklepu- wow, u nas nie ma fanty truskawkowej! :D
    -Mateusz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heheh, faktycznie, w sumie nie pilismy.
      Ale jesli chodzi o napoje truskawkowe - lepszym przebojem byla w Peru chicha (czicza) truskawkowa - czyli troche sfermentowany i lekko alkoholowy gesty napoj z truskawek. I do tego naprawde smaczny!.

      Usuń