niedziela, 20 listopada 2016

Czas na Chile

Przejechaliśmy Boliwię, a zatem, po miesiacu, skończyła się nasza wspólna podróż we czwórkę. Był to dla nas naprawdę bardzo dobry czas.

Z Uyuni Dagmara z Szymonem udali się do Argentyny,  a my do Chile.

Mieliśmy małą przygodę na granicy,  gdzie okazało się,  że nie można do Chile wwozić między innymi owoców, warzyw i przetworów mlecznych. My, mając świadomość,  że Chile jest drogie, zrobiliśmy w Boliwii niemałe zapasy. Jako,  że przeszukiwali dokładnie wszystkie bagaże, trzeba było szybko zjeść sześć bananów, paprykę, pomidora i prawie kilo sera. Z tym ostatnim ochoczo pomogli nam inni podróżni. Mieliśmy ze sobą też fasolki, cebulę, masło i największy skarb czyli pół kilo manjaru (manjar czyt. manchar - taka masa na bazie mleka przypominająca nasz kajmak). O manjar drażałam najbardziej,  ale szczęśliwie nam go zostawili. :)

Tak więc udało się. Wjechaliśmy do Chile. A jako, że mieliśmy już trochę dość pustynnych krajobrazów i suchego klimatu udaliśmy sie od razu autobusem do stolicy.

Mają tu kołdry, czajniki elektryczne, gorącą wodę w kranie i węża z słuchawką pod prysznicem.  Niby nic niezwykłego, ale nie widzieliśmy tych rzeczy od momentu wyjazdu z Polski.

Teraz ruszamy na południe,  w rejony bardziej dzikie,  więc pewnie wszystko wróci do normy -  żegnaj ciepła wodo ;)

Santiago de Chile

Coś dla architektów.
Santiago de Chile -  Plaza de Armas
Pomieszania styli nie da się nie zauważyć. 

W końcu też zakupiliśmy bilety powrotne. Jeszcze trochę zwłoki i chyba nigdy byśmy nie wrócili. Wracamy w lutym, a dzięki dodatkowym miesiącom mamy nadzieję zobaczyć Patagonię i wpaść do Urugwaju, Brazylii i Lizbony. Zobaczymy jak się nam to wszystko uda. 

piątek, 18 listopada 2016

Cmentarzysko pociągów

Zaraz pod miastem Uyuni,  na pustyni, znajduje się cmentarzysko pociągów. Jest to jedna z głównych atrakcji dla turystów, zaraz po salarze oczywiście.

Będąc tam miałam wrażenie,  że znajduję się na placu zabaw dla dorosłych. Wszyscy wspinają się po pociągach jak dzieci po drabinkach czy trzepaku przed blokiem. Pociągi są w całkiem niezłym stanie,  więc nie ma obaw,  że któreś z dużych dzieci coś złego sobie zrobi.








środa, 16 listopada 2016

Gdzie skalibrować satelitę, czyli opowieść obrazkowa o salarach

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami było sobie jezioro. A konkretnie dwanaście tysięcy lat temu, na obszarze dzisiejszej Boliwii. Potem jezioro wyparowało, pozostawiając po sobie 2 mniejsze jeziora i dwa wielkie depozyty soli - czyli salary: Salar de Uyuni i Salar de Coipasa.

W tle Salar de Coipasa.

Salar de Uyuni jest jednym z najbardziej płaskich regionów na Ziemi - różnica poziomów nie przekracza jednego metra. Dzięki temu, niezłej pogodzie i dobremu odbijaniu się światła od powierzchni salaru, obszar ten jest używany do kalibracji przyrządów używanych do pomiaru odległości, zainstalowanych na satelitach.

Po dobrym, twardym salarze jedzie się prawie jak po asfalcie.

Czasem jest jednak popękany i wyboisty. Jazda z przyjemności staje się udręką.

Może być też jak gąbka nasączona wodą. Jazdy już nie ma - jest pchanie.
A potem trzeba czyścić rower, żeby go rdza nie zeżarła żywcem.

W porze suchej salar to twarda skorupa solna na górnych kilkudziesięciu centymetrach. Ta warstwa podczas zasychania kurczy się i pęka. Przez powstałe w ten sposób szczeliny wędruje na powierzchnię woda nasycona solą (lub sól nasycona wodą) znajdująca się poniżej. W ten sposób powstają widoczne na zdjęciu miękkie "wały" wysokości paru centymetrów.

Salary w porze suchej służą za idealne drogi między miejscowaściami położonymi na brzegach. Są to chyba najtańsze w budowie i eksploatacji drogi świata.

I najbardziej demokratyczne - tam gdzie więcej ludzi zagłosuje kierownicą, tam większa droga.

Ale nawet taka droga może być dziurawa.

Przez salary regularnie kursują autobusy...

...oraz ciężarówki.

Jednak mimo ogromnej przestrzeni Salaru de Uyuni zdarzaja się tam wypadki.
Pomnik upamiętnia czołowe zderzenie dwóch dżipów z 1 maja 2008 r., w którym zginęło trzynaście osób.

Pośrodku salaru zdarzają się "wyspy",...

...do których można dopłynąć na rowerach.

Istnieje na nich życie - rosną kaktusy...

...albo przynajmniej kępki trawy.

Z daleka salar, mimo że suchy, zdaje się być lustrem, a odbijające się w nim szczyty wysp "lewitują".

Pod powierzchnią Salaru de Uyuni znajduje się ponoć połowa światowych złóż litu. Póki co nie są eksploatowane - Boliwia nie dopuszcza obcego kapitału do wydobycia, a sama nie ma wystarczajacej technologii. Z drugiej strony, eksploatacja Salaru mogłaby zniszczyć unikalny ekosystem i krajobraz. (Edit: informacje nieaktualne. Boliwia doszła do porozumienia w sprawie wydobycia z Japończykami z Toyoty. Więcej informacji o licie i jego wydobywaniu niżej, w komentarzu Magurycznego)

Na koniec praktyczne zastosowanie salaru: można posolić jajko na twardo.

niedziela, 13 listopada 2016

Boliwijski folklor muzyczny

W krajach Ameryki Południowej, a przynajmniej w tych w których byliśmy, wszechobecna jest muzyka. Bardzo częste są różne festiwale,  podczas których, ludzie na ulicach tańczą, grają, śpiewają. Dzięki temu mamy dość sporo okazji by trochę poznać folklor każdego kraju.

W San Andrés de Machaca (jedno z miasteczek, przez które przejeżdżaliśmy przemierzając Altiplano) trwał akurat festiwal szkół. Oprócz prezentacji różnych placówek, odbyła się również część artystyczna. W tym przypadku były to tańce wykonywane przez dzieci, które były naprawdę bardzo dobrze przygotowane. Do tego miały piękne, kolorowe stroje. Wszystko to razem robiło duże wrażenie.

A wyglądało to tak:













Tańczono do muzyki na żywo









Lokalna publiczność

sobota, 12 listopada 2016

Jak nie ukradliśmy pastwiska i inne opowieści z bolwijskiego Altiplano

Jest w Boliwii Altiplano - wielka równina położona na wysokości ok. 3800 m npm. Czasy, w których było to przyjazne miejsce do życia, minęły. O tych odleglejszych świadczą ruiny budowli pozostawione przez poprzedników obecnych mieszkańców tych ziem, ludu Aymara. O bliższych - opuszczone i niszczejące pojedyncze domy, sioła, bądź też całe wsie.

Natura skąpi tu niemalże wszystkiego. Nie ma drewna - roślinność to trawy i niewielkie kolczaste krzaki (a i tego niewiele). Domy najczęściej budowane są z 'adobe' - cegły suszonej na słońcu.
W porze suchej (czyli teraz) brakuje wody. Najbardziej cierpią na tym zwierzęta hodowlane, które ledwo żyją. Owce dają tylko tyle mleka, żeby wykarmić młode. Z tego powodu sery i wszelkie przetwory mleczne pojawiają się jedynie w styczniu i lutym.

Niech Was nie zmyli to jezioro. Na Altiplano faktycznie brakuje wody. 

Zrujnowana wieża przy opuszczonym kościele.

Generalnie,  sklepy (jeżeli już jakiś jest we wsi) są zaopatrzone bardzo biednie.
Co jest: jajka, sardynki, ciastka, napoje gazowane, brzoskwinie w puszkach z Chile, papier toaletowy, majonez.
Co bywa: makaron, pomidory, cebula, marchewki
Co bywa sporadycznie: chleb (zazwyczaj dla nas nie ma, jest wyliczony dla mieszkańców), banany, dżem.
Czego nie ma: cała reszta warzyw i owoców, ser, cokolwiek bardziej wymyślnego.
Jedyne czego jest względnie pod dostatkiem to mięso lam i alpak - na nich jest oparty każdy tutejszy obiad.

Wnętrze typowego wiejskiego sklepu.

Standardowe danie w pierwszej fazie przygotowania. 

A flemingów się (chyba) nie jada.

***

Jazda na rowerze przez Altiplano jest nierzadko sporym wyzwaniem. Niby wszędzie prawie płasko, ale... Dróg asfaltowych jest ledwie parę i to prowadzących w innym kierunku, niż zmierzamy. A więc cała reszta, po której sie poruszamy, jest szutrowa, ale tylko z nazwy - ja bym je nazwał raczej piaskowymi.
Dlatego też jazda to często walka o każdy metr, aby przebyć kolejną łachę piachu. A kiedy braknie sił, bądź nierozważny ruch kierownicą zatopi rower w piasku, trzeba zsiąść i mozolnie przepychać obciążony sakwami rower do kolejnego kawałka nieco twardszego terenu.
A gdy kończy się piasek, to zaczyna się tarka (czyli regularne, poprzeczne garby utworzone przez wiatr) - i trzęsie niemiłosiernie. Jednak nauczyłem się doceniać tarkę. Wypatruję jej jak zbawienia na najbardziej zapiaszczonych odcinkach - po niej w końcu się jedzie, a nie pcha.
Ale tak naprawdę to są tylko smaczki urozmaicające jazdę przez piękne, dzikie tereny, gdzie ludzi spotkać można raz dziennie mijając wieś (i to jeśli się dobrze poszuka, a wieś nie okaże się być opuszczona). Za towarzystwo ma się jedynie lamy, alpaki i całe stada wulkanów.

Na odcinku 20 metrów może być potrzeba pchania, jazdy i odpychania się.

W tle wulkan Sajama - najwyższy szczyt Boliwii.

Jechało się też po asfalcie - całe pół dnia.

Przez ten most rowery przeprowadzalismy z duszą  na ramieniu... 

... wydawał się być złamany w połowie, ale po blizszym przyjrzeniu okazało się, że kiedyś kończył się w połowie rzeki, a później dobudowano "chałupniczo" fragment na drugi brzeg.

***

Boliwijskie Altiplano przypomniało mi o jednym fakcie, o którym cała nasza dotychczasowa wyprawa przez Amerykę Południową pozwoliła zapomnieć - że ludzie bywają niegościnni. Trzy przypadki.

1.
Bezkresne pastwiska. Szutrowa droga i co parę kilometrów pojedyncze domostwa zamieszkałe przez rodziny hodujące lamy. Szukamy miejsca na nocleg. Podchodzę do jednego z domów.
- Czy moglibyśmy niedaleko stąd rozbić namioty? Tylko na noc, rano wstajemy i ruszamy dalej.
- Hmmm. Nie wiem. Hmmmm. - Starszy pan jest ewidentnie niezadowolony z pomysłu. - Chyba tak, ale trzeba będzie zapłacić.
- Zapłacić? A ile? - Jestem lekko zaskoczony. Już sypialiśmy bezproblemowo nawet na głównych placach miasteczek, a tutaj ktoś chce zapłaty za kawałek trawy kilkaset metrów od jego domu.
- Hmmm. Nie wiem. - Zwraca się do żony - Ile wziąć od turystów za nocleg?
- Za co?! - Żona wyraźnie zaskoczona.
- No... Chcą tu przenocować w namiotach.
- Nigdzie nie będą nocować! Jeszcze coś ukradną! Niech stąd jadą!
No i w ten sposób nie udało nam się ukraść kawałka pastwiska.

2.
Znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg - w suchym korycie strumienia. Świetnie schowani przed wiatrem i przed ludźmi. Tam dobrze, że już pół godziny po rozbiciu namiotów mija nas stado lam poganiane przez pasterza. Mężczyzna stwierdza, że nasza obecność tutaj jest podejrzana i musimy się stąd wynieść, koniecznie poza granice jego 'comunidad' (czyli społeczności, wioski). Tych granic nie potrafił jednak za bardzo określić.
Po dłuższej rozmowie w końcu godzi sie, byśmy zniknęli kolejnego dnia o 7 rano. Następnego dnia, parę minut przed siódma przychodzi starsza pani, żeby się upewnić że faktycznie odjedziemy.

3.
Na naszej drodze staje pasterz z batem - niemal jak Gandalf krzyczący "Nie przejdziecie".
Mówi, że za przejazd drogą należącą do społeczności należy się opłata. Na pytania o policjanta oraz szefa społeczności - twierdzi że jest nimi wszystkimi. Na potwierdzenie słów miał w końcu bat. Czy jest Gandalfem - nie spytaliśmy - ale z pewnością jest nim również.
Pytanie o cenę - 100 USD. Stargowaliśmy do 50 boliwianów za wszystkich (czyli ok. 7 zł za osobę) i nie chcąc  nieprzyjemnych sytuacji - zapłacilismy i ruszyliśmy dalej.

Jeden z noclegów daleko od ludzkich siedzib.

***

Stojąc na Altiplano, wydaje się, że nie ma ono końca. Chciałbym, abyście poczuli atmosferę tego miejsca, dlatego nie dam temu wpisowi żadnego sensownego zakończenia.

Tory, byk, opuszczona stacja kolejowa - prawie jak Dziki Zachód.