sobota, 27 sierpnia 2016

Dziki zachód

Zachód słońca na wysokości 4000 m npm może wyglądać na przykład tak:


Tak tak to są chmury...

Gdy po całym dniu jazdy pod górę w końcu docierasz do miejsca,  gdzie chcesz się rozbić i masz taki widok to w jednej chwili całe zmęczenie znika :)

środa, 24 sierpnia 2016

Illiniza Norte 5126 m npm.

Mając już trochę dość pedałowania, postanowiliśmy nieco zmienić aktywność i zdobyć jakąś fajną górę. Jako cel obraliśmy wulkan Illiniza Norte - bez lodowca, nie wymagający sprzętu, częsty cel aklimatyzacyjny - idealnie jak na nasz pierwszy pieciotysięcznik.
We wiosce u podnóża góry krótkie rozeznanie u miejscowego przewodnika: warunki są ok, nie trzeba dodatkowego sprzętu, jeżeli mamy doświadczenie.

Dowiadujemy się jednak również, że kilka lat temu na tej gorze zginął Polak. Doświadczony i zasłużony ratownik GOPR, Edward Hudziak, w nie do końca jasnych okolicznościach runął w przepaść schodząc po zdobyciu Illiniza Norte, dnia 28 stycznia 2011 roku.

Po tej tragedii Ekwadorczycy zdecydowali, że szczyt można zdobywać na jeden z dwóch sposobów:
- wynajmując przewodnika (ponoć koszt minimalny to 40 USD od osoby)
- na własną rękę, będąc członkiem klubu wysokogorskiego i przedstawiając stosowną legitymację.
W przeciwnym razie można dojść jedynie do schroniska (położonego na 4700 m npm).
Szybko ustaliliśmy wspólną wersje: tak naprawdę idziemy tylko do schroniska. Ale oczywiście należymy do Klubu Wysokogórskiego Kraków. Rzecz jasna, nie braliśmy na sześciomiesięczną wyprawę rowerową żadnych zbędnych rzeczy, jak np. legitymacja klubu z drugiego końca świata (nieważne, że przez przypadek wziąłem choćby trzy kable micro-USB i je wszystkie wożę ze sobą razem z paroma innymi bezsensownymi rzeczami).

Strażników nie spotkaliśmy, nie trzeba było więc nikogo przekonywać do naszej wersji wydarzeń.
Spotkaliśmy za to na swojej drodze wiele kopczyków ułożonych z kamieni, takich jakie w każdych górach świata wyznaczają szlak. Tutaj jednak prowadziły w całkowicie losowym kierunku (niekiedy przypadkowo zgadzającym się z kierunkiem szlaku).  Jak później wyjaśnił jeden z miejscowych przewodników - jest wiele dróg na szczyt, jeśli ktoś przeszedł fragment nieco innym wariantem - znaczył drogę kopczykami. Za to drogi normalnej, najłatwiejszej, trzeba wypatrywać w śladach butów odbitych na ziemi miedzy skałami.

Droga technicznie nie jest trudna, przynajmniej przy dobrych warunkach (brak śniegu i lodu). W paru miejscach związanie liną nie zaszkodziłoby, ale bez niej też się da. Gdyby to były Tatry, pewnie pojawiłby się niejeden łańcuch.
Oczywiście problemem przy wejściu może być dość znaczna wysokość i wszelkie problemy z tym związane.

Koniec końców, Illinizę Norte zdobyliśmy, a następnie szczęśliwie zeszliśmy na dół.

***

Na szczycie zagaduję samotnego turystę, przyprowadzonego przez przewodnika.
- Skąd jesteś?
- Z Niemiec.
- Ameryka Południowa to chyba popularny kierunek u was... Spotkaliśmy na swojej drodze już całkiem sporo Niemców.
- Nie wiem. Ja póki co spotkałem tylko dwóch.
Na tym rozmowa się skończyła. Nie uświadomiliśmy go, że dziesięcioosobowa grupa, z którą się mijał na szczycie, składała się z Niemców i Austriaków.

***

Illiniza Sur (5248 m npm, po lewej), Illiniza Norte (5126 m npm, po prawej) oraz Tory Kolejowe (3270 m npm, na dole)

Refugio (schronisko) Nuevos Horizontes (4700 m npm)

Cholera. Znowu zgubiliśmy drogę. /*

To na ten szczyt się do góry idzie? /*

Zostawiłam czajnik na gazie! Trzeba wracać! /*

Tamtego szczytu nie zdobylismy - Cotopaxi 5897 m npm

Tamtego też nie - Illiniza Sur

Ale ten już tak! - Illiniza Norte

Szczyt nam oszczędził wspaniałej widoczności i pięknych widoków

W koncu trzeba też zejść.
*/ Wypowiedzi oznaczone gwiazdką są wyssane z palca. Drogę gubiliśmy w innych miejscach, nie używalem słowa "cholera", a Justyna cały czas dzielnie parła pod górę.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Żółw Galapagos w porze lunchu

Zapraszam do podziwiania. Dla wyobrażenia skali - na filmie można dostrzec kawałki cukini. Same zaś żółwie słoniowe (czyli te występujące na Wyspach Galapagos) mają długość ok. 1 m.



Żółw niestety zniewolony - ZOO w Guayllabamba.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Droga do El Ángel

Obecnie Ekwador oraz Kolumbia połączone są wygodną, asfaltową i szeroką Panamericaną. Po stronie ekwadorskiej (gdzie jest znana jako "Pana") jest to porządna autostrada z trzema pasami w każdą stronę.

Jednak jeszcze 15 lat temu chcąc przejechać między tymi dwoma krajami trzeba było skorzystać z zupełnie innej drogi: Tulcán-El Ángel. Dziś ten szlak jest pra
ktycznie zupelnie zapomniany. Nawierzchnia jest błotnisto-kamienista, a na kilkudziesięciu kilometrach drogi znajdują się ledwie dwa lub trzy zabudowania. Oczywiscie wybraliśmy tę drogę, nie Panamericanę. I okazała się być idealną trasą rowerową.


Justynie też się podobało.


Dziwy, które można minąć:

1. Słupki kilometrowe. I to nawet w dobrym stanie.

2. Młode drzewka - wg podpisów zasadzone ku chwale "wielkich" postaci komunizmu. Można więc znaleźć m.in. Drzewo Lenina oraz Drzewo Stalina.

3. Páramo - droga wije się mniej więcej w zakresie wysokości 3000-4000 m npm, czyli w tundropodobnej strefie roślinności (ów piętro roślinności w tym rejonie świata nazywa się właśnie páramo). Oznacza to, że zbyt dużo drzew tam nie ma, raczej trawy i krzewy. A także główny punkt programu:

4. Frailejón - wielkie (przynajmniej w otoczeniu traw), kilkumetrowe rośliny w ilościach niepoliczalnych. Pozostaje przedstawić zdjęcia:



5. Pracownik pobliskiego Parku Narodowego na motorze, czyli jedyna osoba jaką spotkaliśmy. Postanowił niezwykle starannie udokumentować fakt naszego spotkania, aby dać dowód swoim szefom, jakie stowrzenia spotkał na tej drodze. Wykonał:
- nasze wspólne zdjęcie, koniecznie z wypisaną na fotografii datą
- zdjęcie słupka kilometowego przy którym sie spotkaliśmy (i przy ktorym zresztą nocowaliśmy w namiocie)


sobota, 20 sierpnia 2016

Cmentarz

W mieście Tulcan zdecydowanie jest jeszcze jedno miejsce warte odwiedzenia. A mianowicie cmentarz. Inny niż wszystkie jakie do tej pory widziałam. 
Ludzie spoczywają tutaj w blokach.  Jeden nad drugim. Ci na najwyższych piętrach 4 metry nad ziemią, więc trzeba mocno zadzierać głowę żeby coś zobaczyć. Wszyscy bardzo blisko siebie, ale każdy w osobnej gablotce. Całość otoczona jest zaś ogrodem z wyciętymi w żywopłocie przeróżnymi stworami:








wtorek, 16 sierpnia 2016

Polacy w Ekwadorze

W dzień w którym przekroczyliśmy granicę z Ekwadorem,  w pierwszym ekwadorskim miasteczku o nazwie Tulcán, spotkała nas bardzo niespodziewana i miła sytuacja.
Jakiś starszy miejscowy pan podszedł do nas na ulicy i zapytał łamanym polskim czy mówimy w tym języku. Zdradziła nas najpewniej polska flaga, którą Łukasz ma przyczepioną do roweru. Gdy usłyszał w odpowiedzi, że tak, podał Łukaszowi swój telefon i kazał rozmawiać. Okazało się, że po drugiej stronie była jego żona Danuta - Polka. Chciała sobie chwilę porozmawiać,  bo to miło spotkać Polaka. Dodatkowo powiedziała,  że w pobliskim kościele San Francisco jest 3 księży Polaków i żebyśmy ich odwiedzili, jeśli chcemy. Stwierdziliśmy,  że pójdziemy się przywitać, bo jakoś nie sposób było po tym zdarzeniu tam nie pójść. Gdy dotarliśmy do kościoła, nie było w środku żadnych księży. Zapytaliśmy więc pani sprzątającej,  gdzie możemy ich znaleźć.  Ona z rozbrajającym uśmiechem na ustach wskazała nam drogę.
Poszliśmy więc gdzie trzeba, no i się udało. Księża, ktorzy okazali się być zakonnikami, zaprosili nas do siebie. Choć mieliśmy jechać tego dnia dalej, zaproszenie przyjęliśmy i w dalszą drogę ruszyliśmy następnego dnia. Podobno co parę miesięcy jakiś Polak puka do ich drzwi. Oni myślą, że wieści, iż tam są, rozchodzą się za pomocą internetu. Ja jednak myślę, że wszystkiemu "winna" jest Danuta.

Kościół łatwo znaleźliśmy. Zdradziły go flagi Światowych Dni Młodzieży, które akurat w tamtym czasie odbywały się w Krakowie:



A dla chętnych informacje o misji w Ekwadorze:

http://www.franciszkanie.gdansk.pl/klasztory-za-granica/misja-w-ekwadorze/

sobota, 13 sierpnia 2016

Kolumbijczycy

"En Colombia hay gente muy bonita y muy fea". (W Kolumbii są ludzie bardzo dobrzy/piękni i bardzo źli/brzydcy). To zdanie usłyszeliśmy od Joanny,  spotkanej na 54 kilometrze drogi Popayan - Inza. My mieliśmy to szczęście,  że na naszej drodze w Kolumbii spotkaliśmy tylko ludzi dobrych. Sama Joanna jest jedną z takich osób. Pozwoliła rozbić się nam za swoim domem,  a jako że padało, proponowała nocleg w środku w małej przydomowej restauracji.  Takich sytuacji mieliśmy naprawdę sporo.  Szukając miejsca na namiot, często pytaliśmy ludzi,  gdzie można się rozbić.  W odpowiedzi nieraz słyszeliśmy, że tu czyli w ogródku osoby pytanej, bo np. wskazane przez nas pobliskie miejsce jest niebezpieczne i lepiej będzie nam właśnie w ogródku albo na werandzie sklepu naprzeciwko, bo przecież pada,  a tam nas nie zmoczy.  A jakby tego było mało dostawaliśmy jeszcze ciepłą kawę czy herbatę i coś do przegryzienia np. najpyszniejsze pod słońcem mango:


W wiosce La Arada spaliśmy w ogródku pewnej rodziny. Ponieważ wiał silny wiatr,  nie pozwolili nam ugotować sobie obiadu na zewnątrz na naszej kuchence benzynowej.
Przecież jest zimno,  nieprzyjemnie i trudno z tym wiatrem. Zaprosili nas  do domu, gdzie mogliśmy w cieple i spokoju gotować. Rano natomiast poczęstowali nas przepyszną kawą:


W Suarez,  gdzie zatrzymaliśmy, się by trochę odpocząć, zaprosili nas do swojego stolika w knajpce miejscowi. Chcieli sobie z nami po prostu porozmawiać. Częstowali nas piwem i lokalnym jedzeniem,  a jak usłyszeli,  że nie lubię piwa zaraz znalazł się dla mnie sok. Nie było jak odmówić.  Spędziliśmy z nimi naprawdę przyjemnie czas wymieniając się informacjami o życiu w Kolumbii i Polsce:


Po drodze na pustynię Tatacoa,  gdzie bardzo mocno dawał nam się we znaki okropny upał, przydarzyła się nam inna miła sutuacja. Nagle z domku, który nie był centralnie przy drodze, zaczęli machać do nas ludzie, zapraszając nas do siebie. Pojechaliśmy więc, by się przywitać i chwilę porozmawiać. Było to rodzeństwo, które weekendy spędza razem właśnie w tym domku letniskowym. Oczywiście na samej rozmowie się nie skończyło. Poczestowali nas, jakże pożądaną w tamtym momencie, wodą z lodem, empanadami i gorącą czekoladą:


Na tej samej drodze, gdy wcześniej trochę pobłądziliśmy, spotkaliśmy kolejnego dobrego czlowieka. Kierowca samochodu, którego spytaliśmy o drogę, wytłumaczył nam jak mamy jechać i gdzie skręcić. Później okazało się, że przy tym właśnie skręcie czekał na nas, żeby się upewnić, że dobrze pojechaliśmy.

Jeszcze jedną osobą o której chciałabym wspomnieć jest Ary Martin z Popayan, którego syn zbiera monety i banknoty,  a jego marzeniem jest by zebrać kolekcję z wszystkich krajów świata. Ary zaczepia turystów i prosi o 'obce'  waluty by pomóc spełnić marzenie syna.  Ma przy sobie specjalną listę z brakującymi walutami.  Nam szczęśliwie udało się zasilić tą kolekcję, a Ary odwdzięczył się opowiadając nam o mieście w którym byliśmy i mówiąc czego mamy się wystrzegać.  Ary jest osobą niezwykle ciepłą i ciekawą, a do tego sławną przynajmniej wśród turystów z Niemiec,  gdyż został opisany na jakimś niemieckim blogu.  Na pamiątkę tego spotkania mamy więc zdjęcie ze sławnym człowiekiem:


W Neiva przydarzyła się nam chyba najbardziej niespotykana historia ukazająca bezinteresowność i dobro tutejszych ludzi.  Od dłuższej chwili szukaliśmy miejsca,  gdzie moglibyśmy coś zjeść,  a że było już dość późno, wszystkie miejsca z obiadami w okolicy były pozamykane. Tego dnia niezbyt dobrze się czułam i chyba dałam temu wyraz na mojej twarzy, bo nagle podeszła do nas kobieta z pytaniem czy wszystko w porządku. Twierdziła, że wyglądam na chorą i zapytała, czy mogłaby jakoś pomóc. Gdy usłyszała w czym problem zaprowadziła nas do pobliskiej, zamkniętej już knajpki należącej do jej brata. Knajpkę dla nas otworzono i dostaliśmy tam, nie kłamiąc, najbardziej wypaśny obiad jaki jedliśmy w całej Kolumbii.

Takich sytuacji jak powyżej spotkało nas tutaj całe mnóstwo i nie sposób je wszystkie wymienić. Gdy jednak jakiś czas temu zastanawialiśmy się co w Kolumbii, która obojgu nam się bardzo podobała, jest najlepsze i co polecilibyśmy innym, zgodnie odpowiedzieliśmy, że ludzi. Tak więc polecamy.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Las Lajas

Na południu Kolumbii,  nieopodal granicy z Ekwadorem,  znajduje się Sanktuarium Las Lajas.  Wybudowane zostało nad kanionem rzeki Guaitara gdzie, jak głosi legenda,  w grocie w skale objawiła się Matka Boska.

Miejsce to w ciągu dnia wygląda naprawdę pięknie.  Wrażenie robi zarówno sama budowla jak i jej niesamowite położenie:







Gdy się ściemnia,  dzieje się jednak coś dziwnego.  Sanktuarium zaczyna mienić się wszystkimi kolorami tęczy.  W jednej chwili znika cały urok i ma się wrażenie,  że jest się w zupełnie innym miejscu:



Dyskoteka gra...



Laguna Verde

Na południu Kolumbii znajduje sie drzemiący wulkan Azufral (4070 m npm). Główną atrakcją z nim związaną jest tytułowa Laguna Verde, czyli zielone jezioro (a może tatrzańsko - Zielony Staw), które wypełnia krater wulkanu, a swój kolor zawdzięcza związkom siarki.



W niedzielny poranek, bądź popołudnie na dwugodzinny spacer do Laguny wybiera się wielu miejscowych, wyposażonych w reklamówki pełne chipsów i napojów gazowanych. Gdy tam dotrą, wysiłek marszu zostanie wynagrodzony przez wspaniałe widoki. Czy jest jednak coś co zakłóca piknikową atmosferę? Owszem - jest to zapach.

W rejonie krateru wszechobecny jest zapach siarkowodoru. Gaz można nie tylko wyczuć własnym nosem, ale i zaobserwować jego działanie na trzy sposoby:

1. Wydobywający się spod wody w postaci bąbelków.


2. Woda w jeziorze jest ciepła (na oko trzydzieścikilka stopni), mimo że jest to niemalże 4000 m npm (a nawet pod prysznicami znacznie niżej woda zazwyczaj jest co najwyżej letnia)

3. Unoszący sie z otworów w skałach w formie obłoków dymu.


***

Ostatnia erupcja wulkanu Azufral, wg Wikipedii, miała miejsce ok. roku 930 p.n.e., jednak okolica obfituje w wulkany aktywne. Przykładem może być wulkan Galeras, odległy od Azufrala o kilkadziesiąt kilometrów. W poprzedniej dekadzie miało miejsce 5 erupcji. W roku 1993 zginęło sześciu wulkanologów i trzech turystów ktorzy wybrali się do krateru w celu wykonania pomiarów w ramach konferencji naukowej.