sobota, 24 grudnia 2016

I jak tu zrobić Wigilię w lecie?

W końcu nadeszły wyczekiwane przez nas Święta. Minęło już pół roku odkąd jesteśmy w drodze z daleka od domu i chyba zaczynamy tęsknić. Chcieliśmy żeby w Święta było jak u Mamy.

Nie było to łatwe do zrealizowania. Trochę ciężko tutaj z atmosferą świąteczną taką jak u nas. Niby choinki są poubierane i gdzieniegdzie stoi jakiś Mikołaj,  ale Święta wypadają tu w lecie, nie ma śniegu ani chlapy, jest ciepło, a do tego słońce zachodzi o 22 i co za tym idzie pierwsza gwiazdka pokazuje się niedługo przed 23. Kto by tyle czekał z uroczystą kolacją?
Z tego co zauważyliśmy tradycją na Wigilię wydaje się być tutaj grill. O 24 zaś rozbrzmiewają i rozświetlają niebo fajerwerki, a ludzie piją szampana.
Dzięki temu sylwester mamy już w tym roku zaliczony.




Już conajmniej od tygodnia albo dwóch planowaliśmy jakie potrawy wigilijne zrobimy głowiąc się nad tym by były jak najbardziej zbliżone do pyszności domowych. Gdy już obmyśliliśmy plan zaczęliśmy szukać idealnego miejsca czyli campingu z kuchnią. Tutaj standard to camping z grillem i bez kuchni, a przecież ciężko przygotować polską wigilię bez kuchni.

Udało się. Mamy wszystko czego nam trzeba i choć ostatecznie nie było jak u Mamy to odczuliśmy,  że nie był to zwykły dzień. Łukasz w końcu najadł się do syta ;)


Mieliśmy biały obrus, sianko (a w zasadzie słomę),
opłatek w postaci bagietki, dodatkowy talerz dla gościa
i zupę dyniową robiącą za barszcz. 

Były i pierogi. W tym roku postanowiliśmy spróbować
takich z ravioli i szpinakiem. 

Udało się też ugotować kompot z suszu -
była to nasza najbardziej tradycyjna
potrawa wigilijna. 

Była i ryba (a dokładniej pstrąg)... 

...przygotowana razem z ziemniakami
i cebulą na grillu




nie zabrakło też prezentów

i cukierków na choinkę zawieszonych w namiocie -
widoczne nad moją głową ;) 

na końcu przyszedł i czas na słodkości
(był nawet tort urodzinowy ze świeczkami,
ale nie załapał się na zdjęcie). 

Co ciekawe, na campingu było trochę turystów z Europy,  ale Wigilii nikt oprócz nas nie szykował. Widocznie w Polsce mamy głębiej zakorzenione tradycje.

Kończąc życzymy Wam wszystkim zdrowych i radosnych Świąt. 

czwartek, 22 grudnia 2016

Polskie akcenty w Ameryce Południowej

W relacjach podróżników najczęściej można spotkać wspomnienia, według których Polska  w odległych krajach kojarzy się głównie z osobami papieża Jana Pawła II i Lecha Wałęsy. W naszych poprzednich podróżach te informacje znajdowały potwierdzenie (z wyjątkiem Gruzji gdzie pierwszym i oczywistym skojarzeniem ze słowem "Polska" jest Lech Kaczyński).
Jednak obecnie sytuacja się zmieniła. Mimo iż papież (choć tu znany raczej pod mianem Karol Wojtyła niż Jan Paweł II) oraz Wałęsa są znani, pod względem "popularności" zdecydowanie przebija ich Robert Lewandowski!

Polaków również jak na lekarstwo. O dwóch zaskakujących spotkaniach już pisaliśmy.
Polacy w Ekwadorze
Dżungla
Lista innych napotkanych rodaków jest krótka: Szymon z Dagmarą (Ameryka Rowerowa; ale z nimi na wspólną podróż umawialiśmy się jeszcze w kraju), jakies 4 grupy turystów spotykane raczej w tych bardziej popularnych miejscach, samotny rowerzysta oraz instruktor muay thai mieszkający w Limie.
Niewiele jak na pół roku podróży.
We wspomnieniach napotkanych rowerzystów pojawia się jeszcze mityczny Peter z Polski (zapewne Piotr Strzeżysz http://onthebike.pl/pl/), który przepedałował od Alaski do Ushuaia na południowym krańcu Ameryki Płd. I tak mu się spodobała droga, że postanowił wrócić rowerem na Alaskę.

Jednak największe zaskoczenie wywołała obecność polskich produktów w Ameryce.
Cztery przypadki.

1. W małym ekwadorskim miasteczku uliczny sprzedawca owoców oferował swoje produkty z naszego swojskiego Poloneza, choć w nietypowej wersji pick-upa. Samochód ponoć przejął od jakiejś agencji rolniczej, więc niestety dokładniej historii auta nie dało się zgłębić. Jednak najwidoczniej był całkiem zadowolony z polskiej myśli technicznej, gdyż po miłej rozmowie, otrzymaliśmy w podarku całą górę mandarynek i mango.

To dzięki zakladom FSO na Żeraniu w Ekwadorze zjedliśmy pyszne mandarynki. 

2. W chilijskich sklepach można znaleźć polskie wódki! Jest Wyborowa oraz vodka.pl (czy widzieliście coś takiego w Polsce?)
vodka.pl na chilijskiej sklepowej półce.

3. W Santiago de Chile znajduje się sklep rowerowy oferujący rowery i akcesoria polskiej marki Kross. Sami twierdzą, że są jedynym dystrybutorem tej firmy w Ameryce Południowej. Ja sam zaś przypuszczam, że nie ma innego sklepu z rowerami trekingowymi przynajmniej na zachód od Andów (byćmoże coś jest w Argentynie).
Dystrybutor firmy Kross na "rowerowej" ulicy San Diego w Santiago de Chile. 

4. Na ulicy miasta Coyhaique w chilijskiej Patagonii podchodzi do mnie dziewczyna z pytaniem jak sprawują się moje sakwy. Mówi, że pochodzi z Brazylii, obecnie pracuje w Chile i przymierza się do wyprawy rowerowej po Ameryce. Już kupiła rower w Niemczech, bo tak taniej, nawet pomimo kosztów transportu. Teraz rozgląda się za sakwami. Znalazła firmę Crosso która jest dwukrotnie tańsza od powszechnych wśród rowerzystów produktów Ortlieb (z Niemiec). Sakwy ma jej kupić znajomy mieszkający w kraju producenta i wysłać je do Chile.
Tak jest, Crosso to Polska firma!

Teraz Argentyna. Kto wie, może się uda spotkać kogoś z licznych polskich emigrantów lub ich potomków...

sobota, 17 grudnia 2016

"A droga długa jest..." czyli słów kilka o Carretera Austral

Podczas całej naszej wyprawy staraliśmy się wybierać miejsca jak najmniej turystyczne. Uważamy,  że w ten sposób najlepiej można poznać tutejsze życie. Oczywiście zrobiliśmy kilka wyjątków,  jak na przykład Machu Picchu, bo w końcu niektórych z tych popularnych miejsc naprawdę szkoda byłoby nie zobaczyć. W Chile też zdecydowaliśmy się na podobne szaleństwo i postanowiliśmy przejechać się rutą numer 7.

Ruta numer 7 czyli Carretera Austral to główna arteria w chilijskiej Patagonii Północnej. Mierzy 1240 km długości i biegnie przez najdziksze regiony Chile, łącząc Puerto Montt na północy z Villa O'Higgins na południu. 




Budowę drogi rozpoczęto w roku 1976, a ostatni istniejący odcinek oddano do użytku w roku 2000. Ma ona ogromne znaczenie. Wcześniej miejsca te były dostępne wyłącznie drogą powietrzną i morską. Niektóre z nich również drogą lądową tyle tylko, że z Argentyny. Podobno całe przedsięwzięcie było okrutnie drogie. Dodatkowo niestety pociągnęło za sobą ofiary w ludziach.




Obecnie droga przejezdna jest na całej długości. W trzech miejscach nie obejdzie się bez promu. Jeśli chodzi zaś o warunki to są one bardzo różne w zależności od nawierzchni - od asfaltu,  poprzez ładny szuter do szutru brzydkiego pełnego luźnych kamieni, jak i od środka transportu - na przykład rowerzysta z luźnymi kamieniami musi się trochę pomęczyć, a kierowca auta nawet ich nie poczuje, choć może usłyszeć jak obijają się o podwozie.




Droga ta jest bardzo popularna zarówno wśród turystów z całego świata jak i chilijskich. Ludzie przemierzają ją na wszelakie sposoby: autem, autobusem,  stopem,  na motorze, rowerem i podobno nawet konno.

Popularna jest nie bez powodu. Biegnie przez przepiękne i to naprawdę przepiękne tereny: lasy,  fjordy,  jeziora,  wodospady,  góry czy schodzące bardzo nisko lodowce. Do tego prowadzi przez obszary słabo zaludnione, dzikie i spokojne.

My przebyliśmy Carreterą Austral 736 km (od Puerto Cisnes do Villa O'Higgins), w tym 464 km po szutrze o różnym stopniu trudności.  Zajęło nam to 16 dni. Tempo niezbyt szybkie z powodu szutru,  ale również faktu,  że bardzo często zatrzymywaliśmy się by stać w zachwycie i robić zdjęcia. Nie licząc jednego dnia w którym spotkaliśmy dziesięciu rowerzystów (dla porównania przez ostatnie 5 miesięcy spotkaliśmy pięciu), turystów nie było aż tak wielu. Byliśmy tam jednak przed sezonem. Myślę, że w sezonie (styczeń,  luty) nie ma tyle spokoju, ale na pewno jest tak samo pięknie. Na pytanie czy warto - odpowiadam warto!  :)

Zresztą zobaczcie sami:



















Jaskinie marmurowe w pobliżu Puerto Rio Tranquillo


Jaskinie Marmurowe w pobliżu Puerto Rio Tranquillo














Widok z namiotu na jednym z dzikich noclegów


Łukasz wznieca ogień

Ja gotuję

A wino się chłodzi

Na jednym z dwóch campingów na którym spaliśmy
trafiliśmy na urodziny gospodarza.
Tutaj gościna wygląda tak.

Z pogodą było różnie.
Mieliśmy trochę deszczowych dni,
 ale oberwania chmur nie było. 




piątek, 2 grudnia 2016

Ile klimatów zmieści się w jednym kraju?

Tak jak wspominaliśmy w poprzednim wpisie, wyjeżdżając z Boliwii, postanowilismy trochę "oszukać" i przemieścić się na południe za pomocą autobusów. Dzięki temu w ciągu dwóch dób z krajobrazu solnopustynnego boliwijskich salarów zmieniliśmy klimat na śródziemnomorski w Santiago de Chile, po drodze mijając Atacamę - najsuchszą pustynię świata. Potem kolejne 1000 km na południe i nagle znaleźliśmy się wśród szwedzkich nadbałtyckich szkierów okolic Puerto Montt. Dalej, już na rowerach, wyruszyliśmy ku Bornholmowi - wyspie Chiloe - aby tam zjeść owoce morza i pierogi prawie ruskie oraz zobaczyć pingwiny.

Niedaleko Puerto Montt

Chiloe jest drugą największą wyspą Ameryki Południowej, mniejszą tylko od Ziemi Ognistej. Położone jest w podobnej odległości od równika jak Rzym czy Lazurowe Wybrzeże, choc klimat tu zgola inny...
Mogłoby być wspaniałym celem rowerowym. Wspaniałe krajobrazy, mili ludzie, świetne miejsca na dzikie noclegi na plażach, w miarę tanio (jak na Chile), stosunkowo niewielkie odległości między interesującymi miejscami... Jest tylko jedno ale - teren jest ekstremalnie pofałdowany. Każda droga składa się z niezliczonych podjazdów i zjazdów, praktycznie bez płaskich odcinków. I mimo, że wzniesienia nie są wysokie, a podjazdy raczej krótkie - to bywają niezwykle strome. Na drodze asfaltowej niedługi podjazd o nachyleniu 17% jeszcze da sie zazwyczaj przejechać. Ale dróg asfaltowych poza główną Panamericaną jest jak na lekarstwo. A gdy na szutrze pojawia się podjazd 25%, to nie tylko nie da się jechać, ale i pchać rower obciążony sakwami jest bardzo ciężko.

***

Na Chiloe, od wieków panuje zwyczaj nazywany La Minga (nie mieliśmy niestety okazji osobiście go podziwiać). Mianowicie, w momencie gdy ktoś pragnie z jakiegoś powodu przenieść swój dom kawałek dalej, w inną część tej samej wyspy lub na inną wyspę archipelagu, skrzykuje swych sąsiadów, aby pomogli mu te przenosiny zrealizować. Rzeczony dom zaprzęga się do wołów, a następnie, jeśli to konieczne, wsadza na łódź. Zresztą zobaczcie sami:

La Minga, Chiloe. Źródło: Alan Carvajal, Flickr, Link

Więcej zdjęć:
Google Grafika - La Minga Chiloe

***

Z Chiloe, promem pośród norweskich fjordów, popłynęliśmy na kontynent, by ruszyć na południe drogą Carretera Austral. Następnie, jeśli czas pozwoli, wybierzemy się na subpolarną, porośniętą tundrą Ziemię Ognistą. Na Antarktydę, niestety, tym razem nie dotrzemy.


Owce mają pastwisko z widokiem na ocean.

Tradycyjne danie - curanto. Składa się z ziemniaków, kiełbasy, boczku, czegoś w smaku przypominającego pierogi ruskie (do zdjęcia nie wytrwały, zjedliśmy od razu) oraz, przede wszystkim, owoców morza. Oryginalnie przygotowywane na gorących kamieniach z ogniska ułożonych na ziemi. Od ciepła wszelkie skorupiaki otwierają swe muszle, puszczając soki, które skapują na kamienie. Od razu parują, i przesycają swym aromatem wszystkie składniki.


Jednego promu użylismy by dostać się na Chiloe, innego by stamtąd odpłynąć. Kolejny napotkaliśmy rownież na samej wyspie.
Prom jest wykonany ze styropianu. Wbrew pozorom nie trzeba wiosłować rękami - należy ciągnąć za linę.


Rezerwat Monumento Natural Islotes de Puñihuil...

...którego główną atrakcją jest rejs łodzią dookoła wysp, na których rozmnażają się 2 gatunki pingwinów...

...pingwiny Magellana i pingwiny Humboldta...

...a ptaków też jest pod dostatkiem, m.in. pelikanów.

Tak malownicze drogi są niestety bardzo uciążliwe do jazdy rowerem...

...tudzież do roweru pchania.

Niekiedy można napotkać przeszkodę innej natury.

W roku 1960 Chile, również wyspa Chiloe, doświadczyło najmocniejszego zarejstrowanego w historii na świecie trzęsienia ziemi oraz tsunami (magnituda trzęsienia 9,5, wysokość fali do 10 m). O ciągłym zagrożeniu przypominają wszechobecne tablice wskazujące drogę ewakuacyjną w przypadku tsunami.

Palafitos - tradycyjne nadmorskie domy z Chiloe, zbudowane ponad wodą na palach.

Naszym ostatnim przystankiem na Chiloe był port Quellon - punkt, w którym kończy się Autostrada Panamerykańska (a przynajmniej jedna z jej wersji).

Oto prom, na którym popłyniemy na kontynent.

Podróż trwała 21 godzin - od nocy do (niemalże) nocy.


Po drodze minęliśmy wiele siedlisk ludzkich, złożonych z kilku ledwie zabudowań, przycupnietych na brzegu fiordu i dostępnych tylko od strony wody. Do niektórych z nich można dobić promem. Jak się okazuje, niekiedy wystarczy do tego plaża.