poniedziałek, 27 lutego 2017

Ku Przystani Szczęśliwej


Wjeżdżając do Brazylii mieliśmy pewne obawy. Po pierwsze, tam nasze zdolności komunikacji miały być wystawione na większą próbę niż dotychczas - portugalskiego nie znaliśmy w ogóle. Po drugie, ważniejsze, Brazylia ma dość słabą opinię, jeśli chodzi o kwestię bezpieczeństwa. Historie o polskich rowerzystach śpiących tylko przy posterunkach policji, wysoki wskaźnik morderstw (szczególnie w dużych miastach), ogólna opinia o (nie)bezpieczeństwie w Brazylii wśród napotkanych Brazylijczyków, a także mieszkańców krajów sąsiednich - mogły niepokoić. Przewodniki też wspominały o atakach na turystów, rabunkach. Przykładowo, zalecano w nich, aby jadąc samochodem w mieście po zmroku, nie zatrzymywać się na czerwonych światłach na mało uczęszczanych ulicach. Lepiej ostrożnie przejechać i nie dać czasu przypadkowemu przechodniowi z pistoletem na grzeczne wyproszenie nas z własnego auta...
Wszelkie dane, pogłoski i ostrzeżenia zgadzały się co do jednego - najgorzej jest w wielkich miastach. Niestety, wielkiego miasta ominąć nie mogliśmy. Z półtoramilionowego Porto Alegre mieliśmy lecieć do Polski.


I jak myślicie - co złego spotkało nas w Brazylii? Oczywiście nic. Wręcz przeciwnie - mnóstwo ludzkiej życzliwości.

Owszem, już nie poczynaliśmy sobie tak niefrasobliwie jak wcześniej. Przez ostatnich kilka miesięcy czuliśmy się niezwykle bezpiecznie. W tych bogatszych krajach, czyli w Chile, Argentynie, Urugwaju, wedle zgodnej opinii miejscowych, jest spokojnie i nie należy się obawiać napaści czy rabunków. Biorąc sobie te rady do serca, rozstawialiśmy namiot tam, gdzie akurat zastał nas zmrok, zmęczenie lub piękny widok. Ukrycie się przed oczami czy to miejscowych, czy kierowców aut mijających nasz namiot było raczej kwestią potrzeby prywatności, a nie poczucia bezpieczeństwa.

W Brazylii zaś, jak to ujął tamtejszy rowerzysta, jeśli na noc nie schowasz/zepniesz/zabezpieczysz dobrze swojego roweru - następnego dnia będziesz szedł pieszo. Dlatego postanowiliśmy szukać miejsca na nocleg pod okiem ludzi i za ich przyzwoleniem.

Pomysł na nocleg nr 1: zadaszona "altana" na parkingu dla ciężarówek.
Plusy: wszelkie możliwe udogodnienia, czyli dach, umywalka, prąd, światło, ławki.
Minusy: obok może stać TIR-chłodnia, który co chwilę będzie hałasował silnikiem i sprężarkami automatycznie uruchamianymi, aby w chłodni było chłodno.

Pomysł na nocleg nr 2: obok stacji benzynowej. Napis na budynku za namiotem - Brigada Militar - na pewno odstrasza wszystkich niecnych osobników. Sam budynek jest jednak opuszczony.

Pomysł na nocleg nr 3: w domku letniskowym będącym w trakcie remontu. Po zamknięciu okiennic oraz drzwi na klucz można by odeprzeć niewielkie oblężenie. No i jest prysznic!

Pomysł na nocleg nr 4: obok domu miłych ludzi. Jest szansa że rano załapiesz się na kawę i pyszne mini-pączki.

Pomysł na nocleg nr 5: szukaj campingu w miejscowości, gdzie nie ma campingu. Być może trafisz na czyjeś podwórko. Ale uważaj - rano możesz zostać poproszony o zapłatę! Będziesz musiał oddać flagę Twojego kraju, a także swój autograf!

Pomysł na nocleg nr 6: spytaj ludzi imprezujących przy wiejskim domu kultury. Dostaniesz kawał grillowanej krowy i dwa ziiiimne piwa, a potem zostaniesz na noc.

Pomysł na nocleg nr 7 (zdjęcia brak): gdy widzisz wielkie latyfundium, przedsiębiorstwo rolnicze, z niewielkim osiedlem zbudowanym wokół silosów na zboże - nie wahaj się ani chwili. Zapewne stróż pozwoli Ci rozbić namiot na placu zabaw, będącym jednocześnie głównym placem osiedla.

Pomysł na nocleg nr 8: spytaj się policjantów-pograniczników, czy możesz przenocować obok ich posterunku. Odpowiedzą, że nie możesz.
Ale spytać nie zaszkodzi.

***

Południowa część Brazylii, region Rio Grande do Sul, jest zaprzeczeniem tego, z czym kojarzy się Polakowi ten kraj. Żadnej dżungli, żadnych Indian, za to mnóstwo sosnowych lasów, zielonych pastwisk, cebuli, krów i koni. Mieszkańcy to dużej mierze potomkowie imigrantów z Europy - Niemców, Włochów, również Polaków. Sami o sobie mówią gaúchos - czyli coś w rodzaju południowoamerykańskich kowbojów.

Konie do dziś są obecne w codziennym życiu gaúchos - podczas wypasu bydła, ale i jako środek transportu.

Są również zwierzętami pociągowymi.

Co jakiś czas w którejś wiosce odbywa się kilkudniowa impreza - rodeio (czyt. [hodeju]). Jej zasadniczym elementem są popisy gaúchos w łapaniu bydła na lasso.

Na rodeio przyjeżdżają całe rodziny (z końmi lub bez koni).
Co ciekawe, tradycyjny strój zachował się jedynie wśród mężczyzn.
Powstaje małe miasteczko namiotów i nie tylko - niektórzy przyjeżdżają autobuso-camperami.

***

Piwo jest najpopularniejszym napojem alkoholowym w południowej Brazylii. Jednak kultura picia jest nieco inna niż w Polsce. Ty i Twoi współtowarzysze zamawiacie tylko jedną butelkę dla wszystkich (ale za to litrową) i nalewacie sobie do szklanek. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że butelka dostarczana jest przez obsługę w specjalnym styropianowym termosie, aby piwo dłużej pozostało zimne. Genialne!

***

Wybrzeże Atlantyku w Rio Grande do Sul to jedna wielka, w większości dzika plaża. Ciągnąca się nieprzerwanie przez kilkaset kilometrów.

Okazało się że plaża jest wyjątkowa. Niemalże na całej szerokości piasek jest lekko mokry, przez co twardy. Dlatego nierzadko można spotkać tam pędzące samochody i to bynajmniej nie terenowe. Na rowerze też się jedzie świetnie.



Podstawową rozrywką ludzi wypoczywających na wybrzeżu jest łowienie ryb i grzebanie w piachu w poszukiwaniu owoców morza.

Szkielet walenia wyrzuconego na brzeg.

***

Wspomniana na początku bariera językowa jest bardzo specyficzna dla kogoś znającego jako tako hiszpański. Ten język z portugalskim ma bardzo wiele wspólnego - słownictwo, gramatykę... Widząc portugalskie napisy, można bez większych problemów zrozumieć ich sens. Kiedy powiecie coś do Brazylijczyka po hiszpańsku (byle powoli i wyraźnie) - zapewne zrozumie. A następnie odpowie. I tu zaczyna się problem. Bo z tej odpowiedzi nie zrozumiecie nic. Chodzi o absolutnie dziwną wymowę.
Przykład: z pewnością kojarzycie piłkarza Ronaldinho (zresztą pochodzącego z Porto Alegre, przez co znanego również jako Ronaldinho Gaúcho). Założę się że jego nazwisko wymawiacie mniej więcej [ronaldinio]. Brazylijczyk wypowie je [honałdżiniu].

***

Trochę obrazków z południowej Brazylii


Rzeka, droga na grobli i rzeka (a raczej kanał). Nie ma dokąd uciec...

...a w wodzie czyhają na nierozważnych podróżników krwiożercze kapibary.

Nareszcie jakiś kraj ze świeżymi, soczystymi owocami przy drodze.

Rio Grande


Rio Grande

São José do Norte

São José do Norte

W budowie łodzi chodzi o to, żeby była mniejsza od akwenu, po którym ma pływać.

Po drodze mijaliśmy Hobbiton.

Uwaga! Zdjęcie - unikat! Justyna żłopie piwo ze smakiem i radością.


Las rosnący w równiutkich rzędach - zapewne spadek po niemieckich korzeniach imigrantów. Ordnung muss sein!

Po przejechaniu południowoamerykańskich błot, salarów, gór, rzek, dżungli, piachów, asfaltów, plaż, szutrów w końcu trafiliśmy na pustynię piaszczystą. ;-)

***

Aż w końcu, po przejechaniu 8054 kilometrów, dotarliśmy do celu naszej wyprawy - Porto Alegre.

Porto Alegre - czyli Radosna Przystań

wtorek, 14 lutego 2017

Urugwaj, czyli oaza spokoju.

Urugwaj - kraj o którym do niedawna w zasadzie nie wiedziałam nic. Nie planowaliśmy tu przyjeżdżać. Stanął nam jednak na drodze. Najkrótsza trasa z Buenos Aires  do Porto Alegre w Brazylii, skąd mamy lot do domu, prowadzi właśnie przez Urugwaj.

Palmy,  a pod nimi pasące się owce. 

W Urugwaju spędziliśmy 15 dni i przejechaliśmy 800 km. Większość wzdłuż wybrzeża. Zrobiliśmy jeden mały skok w bok, w góry, a w zasadzie w pagórki, tak dla urozmaicenia trasy.

Teraz już wiem, że Urugwaj to kraj pełen miłych, pomocnych ludzi i pięknych dzikich plaż. Do tego spokojny i bardzo bezpieczny. Podobnie jak w Chile czy Argentynie można tam rozbić namiot w jakimkolwiek miejscu, na przykład zaraz przy drodze, i nic złego się nie stanie. Jedyne co może tam doskwierać to niesamowity upał (na szczęście na wybrzeżu od oceanu wieją orzeźwiające wiatry) i po jakimś czasie, jeśli przemierzasz kraj rowerem, nuda (płasko, gorąco, rzeka , plaża..., płasko, gorąco, ocean, plaża...,  pagórek...). Zresztą co kto lubi. Bez wątpienia jest to idealne miejsce na leniuchowanie. Taki kraj leniuchowo-wakacyjny. Trochę drogi, ale jak się dobrze rozezna i poszuka to wcale nie musi tak być.

Jedna z dzikich plaż

Kolejna dzika plaża

Plaża niedzika

Czasem plażą dało się jechać

Poranek na plaży

Śniadanie z widokiem na ocean

Kitesurferzy

Surferzy

Port w Colonia del Sacramento

Połów ryb

W oddali Montevideo

Widok na port w Montevideo

Droga prowadząca przez góry.
Trochę dla nas pechowa: przebita dętka, złamana szprycha, zgubione rękawiczki rowerowe.
Pechowa też dla innych: zgubiony pies, zgubiona zakrętka od zbiornika paliwa ciężarówki, dachowanie, wielka jaszczurka bez ogona, ogon bez jaszczurki i cmentarzysko rowerów. 

Pagórki

Oprócz gór mieliśmy jeszcze jedno urozmaicenie - wyprawę do Cabo Polonio, by zobaczyć wygrzewające się w słońcu lwy morskie. Jest to mała wioska na wybrzeżu do której nie doprowadza żadna droga. Można się tam dostać autem 4x4 albo pieszo z pobliskiego miasteczka Valizas. My wybraliśmy tą drugą opcję. Dowiedzieliśmy się w informacji turystycznej, że można iść przez wydmy 5 km lub plażą wzdłuż wybrzeża 7 km. Wymyśliliśmy, że skoro można plażą to pojedziemy tam na rowerach. Pani z informacji potwierdziła, że jak najbardziej jest to możliwe. Ruszyliśmy więc w drogę:

- najpierw mieliśmy do pokonania dość głęboki bród (miejscami do pasa), nie był to problem, po kolei wszystko dało się przenieść, dwóch miłych chłopaków zaproponowało nam pomoc, co zaoszczędziło nam jednego przejścia więcej

Siłacz Łukasz przenoszący rower

- potem był krótki odcinek plaży po której dało się jechać


- następnie, jak się okazało, czekał nas około dwukilometrowy odcinek skał, pokonywaliśmy je dzielnie,  ale nie da się ukryć,  że dość wolno


- potem stanęła przed nami wielka wydma i przyszedł moment zwątpienia, zapadła decyzja o odwrocie,  ale jako, że szkoda nam było tego co przeszliśmy,  poszliśmy bez rowerów na przeszpiegi, sprawdzić co jest za wydmą i cyplem

- okazało się,  że za wydmą i cyplem jest piękna plaża,  decyzja o odwrocie została odwołana

- wepchaliśmy jakoś we dwójkę jeden rower na wydmę, gdzie spotkaliśmy mądrych, dziwnie na nas patrzących ludzi, którzy wybili nam z głów by iść z rowerami dalej, piasek bowiem na pobliskiej plaży choć ładnie wyglądał z daleka to był grząski i absolutnie nie nadawał sie na rower

- odwrót

- następnego dnia wielki  powrót już na nogach i przekonanie się,  że decyzja o odwrocie była bardzo trafna


Latarnia morska w Cabo Polonio

Typowy nadmorski domek

Lwy... 

...morskie

=======
Jednym z ciekawszych według mnie zjawisk występijących w Urugwaju jest `kult` Yerba Mate. Piją je absolutnie wszyscy. Na każdej, bez wyjątku, stacji benzynowej jest automat z gorącą wodą o temperaturze idealnej do zaparzenia tego nadzwyczaj ważnego tutaj napoju. Większość ludzi nosi pod pachą termos z wodą do zaparzania, a w ręce ma gotowe już mate, które sobie popija. Nieważne czy idzie ulicą,  jedzie samochodem czy jest w pracy. Każde miejsce jest dobre.

=======
W Urugwaju, pomimo tego co pisałam o bezpieczeństwie natknęliśmy się jednak na złodziei...

Mrówki bez skrępowania wykradały nam ryż


=======
Na koniec zachęcam do poczytania o José Mujica - byłym prezydencie Urugwaju - tych którzy o nim nie słyszeli.