Przejechaliśmy Boliwię, a zatem, po miesiacu, skończyła się nasza wspólna podróż we czwórkę. Był to dla nas naprawdę bardzo dobry czas.
Z Uyuni Dagmara z Szymonem udali się do Argentyny, a my do Chile.
Mieliśmy małą przygodę na granicy, gdzie okazało się, że nie można do Chile wwozić między innymi owoców, warzyw i przetworów mlecznych. My, mając świadomość, że Chile jest drogie, zrobiliśmy w Boliwii niemałe zapasy. Jako, że przeszukiwali dokładnie wszystkie bagaże, trzeba było szybko zjeść sześć bananów, paprykę, pomidora i prawie kilo sera. Z tym ostatnim ochoczo pomogli nam inni podróżni. Mieliśmy ze sobą też fasolki, cebulę, masło i największy skarb czyli pół kilo manjaru (manjar czyt. manchar - taka masa na bazie mleka przypominająca nasz kajmak). O manjar drażałam najbardziej, ale szczęśliwie nam go zostawili. :)
Tak więc udało się. Wjechaliśmy do Chile. A jako, że mieliśmy już trochę dość pustynnych krajobrazów i suchego klimatu udaliśmy sie od razu autobusem do stolicy.
Mają tu kołdry, czajniki elektryczne, gorącą wodę w kranie i węża z słuchawką pod prysznicem. Niby nic niezwykłego, ale nie widzieliśmy tych rzeczy od momentu wyjazdu z Polski.
Teraz ruszamy na południe, w rejony bardziej dzikie, więc pewnie wszystko wróci do normy - żegnaj ciepła wodo ;)
W końcu też zakupiliśmy bilety powrotne. Jeszcze trochę zwłoki i chyba nigdy byśmy nie wrócili. Wracamy w lutym, a dzięki dodatkowym miesiącom mamy nadzieję zobaczyć Patagonię i wpaść do Urugwaju, Brazylii i Lizbony. Zobaczymy jak się nam to wszystko uda.
Z Uyuni Dagmara z Szymonem udali się do Argentyny, a my do Chile.
Mieliśmy małą przygodę na granicy, gdzie okazało się, że nie można do Chile wwozić między innymi owoców, warzyw i przetworów mlecznych. My, mając świadomość, że Chile jest drogie, zrobiliśmy w Boliwii niemałe zapasy. Jako, że przeszukiwali dokładnie wszystkie bagaże, trzeba było szybko zjeść sześć bananów, paprykę, pomidora i prawie kilo sera. Z tym ostatnim ochoczo pomogli nam inni podróżni. Mieliśmy ze sobą też fasolki, cebulę, masło i największy skarb czyli pół kilo manjaru (manjar czyt. manchar - taka masa na bazie mleka przypominająca nasz kajmak). O manjar drażałam najbardziej, ale szczęśliwie nam go zostawili. :)
Tak więc udało się. Wjechaliśmy do Chile. A jako, że mieliśmy już trochę dość pustynnych krajobrazów i suchego klimatu udaliśmy sie od razu autobusem do stolicy.
Mają tu kołdry, czajniki elektryczne, gorącą wodę w kranie i węża z słuchawką pod prysznicem. Niby nic niezwykłego, ale nie widzieliśmy tych rzeczy od momentu wyjazdu z Polski.
Teraz ruszamy na południe, w rejony bardziej dzikie, więc pewnie wszystko wróci do normy - żegnaj ciepła wodo ;)
Santiago de Chile |
Coś dla architektów. Santiago de Chile - Plaza de Armas Pomieszania styli nie da się nie zauważyć. |
W końcu też zakupiliśmy bilety powrotne. Jeszcze trochę zwłoki i chyba nigdy byśmy nie wrócili. Wracamy w lutym, a dzięki dodatkowym miesiącom mamy nadzieję zobaczyć Patagonię i wpaść do Urugwaju, Brazylii i Lizbony. Zobaczymy jak się nam to wszystko uda.